poniedziałek, 15 września 2014

LONDON FASHION WEEK: DAY 3


Dzień 3 zaczął się dla mnie idealnie. Nie mieliśmy nic zaplanowanego przed 13, a udało nam się wstać o 9.
Nie wiem jak to się dzieje, że wcale nie potrzebuje tyle snu w Londynie.
Po śniadaniu poszliśmy do spa. Szczerze mówiąc, The May Fair Hotel stał się moim ulubionym w Londynie. Tamtejsze masaże nie dorównują tym dostępnym w Warszawie. Jest mi niesamowicie przykro, że musiałam wyjechać i wrócić do normalności. Teraz tylko nauka.




Chcę polecić ten hotel wszystkim, którzy wybierają się do Londynu i nie wiedzą gdzie się zatrzymać.

Ale wracając do pokazów, niedziela była zdecydowanie najbardziej owocnym dniem ze wszystkich spędzonych w Londynie, głównie za sprawą pokazu Vivienne Westwood.

Szczerze mówiąc, trochę się zawiodłam.



MATTHEW WILLIAMSON

Williamson debiutował na London Fashion Week w 1997 roku.
Jego droga od tamtego momentu to ciągłe rozwijanie jego talentu.
Według projektanta kobieta powinna być seksowna, otwarta, z dystansem podchodząca do stereotypowej elegancji.

Cóż, fakt iż nie byłabym idealną klientką Matthew Williamsona nie przeszkadzał mi bardzo w ocenie jego kolekcji. Jest wiele rzeczy, których nigdy bym nie założyła, ale inni dobrze w nich wyglądają.

Sam projektant powiedział, że jego muzą przy tworzeniu tej kolekcji była japońska modelka Marie Helvin. Kolorystyką nawiązywał do swojej wcześniejszej twórczości - były mocne róże, czerwienie, żółcie, neonowe wzory.
Kalejdoskopia barw nie była dla mnie wielkim zaskoczeniem. To i dbałość o detal stały się już jakby podpisem projektanta.
Printy, wzory, pióra - w kolekcji wszystkiego jest pełno? Ale czy nie za dużo już tych zestawień?






VIVIENNE WESTWOOD



Tym razem Vivienne Westwood zaprezentowała 44 sylwetki. Szczerze mówiąc, długo czekałam na ten pokaz, ponieważ jestem LFW kojarzy mi się głównie z tą projektantką.

Jestem trochę zawiedziona.

Westwood jest zwolenniczką niepodległości Szkocji względem Wilekiej Brytanii i przekształciła swój pokaz w coś w rodzaju manifestu politycznego. Nie mówię, że projektanci nie powinni prezentować swoich poglądów, ale wybieg LFW nie wydaje się najlepszym miejscem.

Co do kolekcji - była bardzo retro. Modelki zaprezentowały leginsy, sukienki w kwiaty, biało-niebieskie printy.
Make-up bardzo mi się podobał - to właśnie ta oryginalność, którą cenię w Vivienne Westwood.











JONATHAN SAUNDERS

Jonathan Saunders pracował wcześniej z Alexandrem McQueen'em, Christianem Lacroixem dla Pucci i Pheobe Philo dla Chloe. Nauczył się jak przemieniać pomysły w produkty i jak działa przemysł modowy, Obecnie tworząc własną markę dąży do równowagi pomiędzy prostą a ozdobnością w swoich projektach.

Po pierwsze - pokaz odbył się w fajnym miejscu, podobała mi się także choreografia. Bardzo dobry pomysł na dobre zaprezentowanie kolekcji i podziwiam sposób wykorzystania przestrzeni,

Ubranie były bardzo różnorodne, kolekcja prezentowała stroje na wiele różnych okazji.
W tym sezonie projektant użył dosłownie wszystkiego - różne style, faktury, materiały, kolory. Jak dla mnie to za dużo. Coś innowacyjnego? Tak, ale z umiarem.












PRINGLE OF SCOTLAND



Mówcie co chcecie, ale mi ta kolekcja bardzo się podobała. To idealnie to, o czym myślałam słysząc klasyka w sezonie wiosna-lato. Proste kroje, ale jednak trochę finezji. Biele i błękity bez jaskrawych dodatków. Współczesny minimalizm, który na pewno znajdzie wielu zwolenników. Widać jednak, że nie trzeba jakoś szczególnie się wyróżniać, żeby stworzyć dobrą kolekcję i jednocześnie zaprezentować coś nowego.

Mniej znaczy więcej.
Bardzo, bardzo mi się podobało.
















Mulberry



Propozycje Mulberry na nowy sezon pozytywnie mnie zaskoczyły. Po tym, jak w zeszłym roku team opuściła Emma Hill, marka nie ma lidera.

Jednak z Franem Stringerem jako szefem designu firmy, udało im się pokazać brytyjski szyk i czar - młodzieżowy i nowoczesny.

Inspiracja Kew Gardens bardzo mi się podoba, idealnie wpasuje się w klimat wydarzeń kulturalnych sezonu wiosna-lato.


Nie da się nie zauważyć uniwersalności outfitów prezentowanych przez Mulberry - stroje pasują na każdą okazję, a w zestawieniach przez nich zaproponowanych zawsze można coś zmienić, co idealnie dopasowane jest do oczekiwań klientek. Kto obecnie ma czas przebierać się kilka razy dziennie? Czy nie lepiej założyć coś, co pasuje na każdą okazję?



Warto zwrócić uwagę na torebki proponowane w tej kolekcji - są kwintesencją różnorodności i brytyjskiej lekkości stylu.







Niestety wszystko co dobre, szybko się kończy. Czas wracać do normalności.

Żałuję tylko, że duet Paprocki&Brzozowski postanowili zrobić pokaz podczas LFW. Słyszałam, że wyszło całkiem dobrze.
35 godzin bez snu, a tyle do zrobienia.
LOV.

sobota, 13 września 2014

LONDON FASHION WEEK: DAY 1


London Fashion Week jest dla mnie jednym z najważniejszych wydarzeń sezonu. Tym razem udało mi się zdobyć zaproszenia na 11 pokazów. Stąd szczegółowa relacja podzielona na dni. Początkowo miałam zamiar dodać jeden wpis, dotyczący całego eventu, ale natłok informacji, inspiracji i wspaniałych idei sprawił, że byłby on zbyt długi, więc nie będę przedstawiać wszystkiego jednorazowo.

Do Londynu przyleciałam po godzinie 17. Kolega odebrał mnie z lotniska i pojechaliśmy prosto na pokaz FELDER FELDER. Cudem zdążyliśmy, i niesamowicie się cieszę, że się udało, bo pokaz okazał się wielkim sukcesem.
Po dwóch godzinach, które spędziliśmy w Somerset House, pojechaliśmy do hotelu, szybko zostawić rzeczy. The May Fair Hotel okazał się fantastycznym wyborem ze strony BFC. Idealne zakwaterowanie dla gości.
Po chwili spędzonej w hotelu, ruszyliśmy na afterparty. Trafiliśmy na PPQ Afterparty w Le Peep Boutique. Nie było tak super, jak w zeszłym roku na imprezie otwarcia, ale nadal całkiem ok. Miejsce w dobrej lokalizacji (blisko Marble Arch), drinki też niczego sobie.
Do hotelu wróciliśmy po 3 z myślą, że musimy wstać o 8, żeby zdążyć na przymiarki Toma Forda.


FELDER FELDER

Siostry Felder są Niemkami, które jednak nazywają Londyn swoim domem. Bliźniaczki studiowały na Central Saint Martins i zapoczątkowały markę w 2006 roku.

Bardzo się cieszę, że zobaczyłam ich pokaz. Zdecydowanie było oryginalnie i w moim stylu. Może jednak przekonam się do printów?








"We imagined Veruschka, the Sixties supermodel, and tried to think of how she might dress today,"
Tak Daniela Felder skomentowała inspiracje do kolekcji w rozmowie z British Vogue.

Moda lat sześćdziesiątych widoczna jest w każdym stroju zaprezentowanym na wybiegu - były spodnie z wysokim stanem, dzwonkowate rękawy. Zaskoczyła różnorodność tkanin - od szyfonu do bladych dzianin i odważnych koronek. Pojawiły się ciekawe printy - zarówno kwiatowe wzory, jak i leopardzie cętki.
Skórzane oraz metaliczne dodatki dopełniły całość pokazując co, co projektantki cenią najbardziej.
Bardzo podobały mi się kowbojskie buty, które zostały wybrane do pokazu. Były zdecydowanie ciekawym odejściem od klasycznych szpilek.



CHRISTOPHER RAEBURN

Raeburn był uczniem Royal College of Art. Stał się popularnym projektantem za sprawą swojej kreatywnej reinterpretacji militarnego stylu. Pokazał, że eksperymenty się opłacają.














Pokaz Christophera Raeburn'a był drugim, który obejrzałam podczas londyńskiego tygodnia mody. Pozytywnie zaskoczyła mnie uwaga, jaką projektant poświęcił każdemu detalowi swojej nowej kolekcji.


Raeburn zawsze uważał, że funkcjonalność ubrania jest najważniejsza. W tym sezonie jednak, to styl jego projektów zwraca największą uwagę. Pokazał bardziej kobiece stroje - koszulowe sukienki, prześwitujące elementy i krótkie szorty. Do tego wszystkiego projektant zaprezentował praktyczne plecaki oraz płaszcze przeciwdeszczowe.

Pokaz pokazał nowy tor pracy projektanta - dominowały kolory
i lekkość.


Relacja z wczoraj na szybko, lecę na Marchesa Afterparty.
Miłego weekendu wszystkim!

czwartek, 11 września 2014

HOW TO BE A BLOGGER

Post, nad którym zastanawiałam się prawdopodobnie najdłużej, ale stwierdziłam, że temat jest godny przedyskutowania i, choć zawsze znajdą się przeciwnicy moich poglądów, zdecydowałam się przedstawić wam moje zdanie.
Co to znaczy być blogerem we współczesnym świecie?
Nagle wszyscy są blogerami, aż mnie to boli.

Po pierwsze - grupy blogerskie. Myślałam, że ma to jakiś sens, ale nie, jednak nie ma. Miliony ludzi, którzy próbują za wszelką cenę się wypromować, zapominając o co w tym wszystkim chodzi. Oczywiście, zdarzają się również osoby z pasją, ale często giną wśród tych wszystkich spamerów. Przykre ale prawdziwe.
Czemu lepiej nabijać sobie fałszywe wejścia na bloga i zdobywać fałszywych obserwatorów? Odpowiedź jest smutna i banalna - dla możliwości współpracy.
Ludzie chcą mieć bloga, bo widzieli pięknych i bogatych, których udało się wybić. Ale nie biorą pod uwagę faktów odnośnie ich sukcesu. Po pierwsze - kiedyś było łatwiej, bo nie było tylu blogów. Teraz każdy jest blogerem. I prawie każdy jest w stanie się sprzedać za ładny ciuch, torebkę czy buty.
Jest mi niesamowicie przykro, gdy to widzę. Bo nie warto zatracać szacunku do siebie dla kilka darmowych rzeczy. Nie chcę tu uogólniać. Mówię tylko o osobach, które łapią się wszystkiego, tak, że czytelnicy przestają wchodzić na bloga, bo pełno tam wpisów sponsorowanych.
Inną sprawą są blogerzy, którym się udało. I którym sława zdecydowanie uderzyła do głowy. Nie chcę tu wskazywać palcem, ale "hejterzy mają brzydkie twarze i beznadziejne zawody" albo "vi vi vi" nie są dla mnie największym autorytetem w dziedzinie prowadzenia bloga, mimo iż w jakiś sposób zdobyły popularność a teraz ją wykorzystują.
Przyznam szczerze, mam uczulenie na Jessicę Mercedes.
Oczywiście są również popularni blogerzy, którzy mają do siebie więcej szacunku. Pod tym względem uwielbiam Tobiasza z Freestyle Voguing. Modnie i z dystansem, a właśnie to cenię.
Najważniejsze to nie dać sodówce uderzyć do głowy.

Proszę was "wielkie gwiazdy", może w końcu się ogarniecie? Nikt już nie chce słuchać o waszym wystawnym życiu.
Ot, głupia, zazdrosna ja.









Może zabrzmi to niedorzecznie, ale piszę bloga dla siebie. Bo chciałam się z kimś podzielić swoją pasją. I czuję, że to coś dziwnego. Tak jakbym powinna pchać się w niepotrzebne współprace.
Blog jest dla mnie zbyt ważny, by go sprzedać w celu zaoszczędzenia kasy na ciuchach.

poniedziałek, 8 września 2014

BEST PLACES IN WARSAW


Jako, że zostało mi powierzone zadanie wyboru miejsca na następną edycję pewnego eventu, spędziłam każdą wolną chwilę ostatniego tygodnia zastanawiając się nad różnymi opcjami.
Zamiast siedzieć i przeglądać różne lokalizacje w internecie, ruszyłam w miasto, starając się znaleźć coś ze stylem. Oczywiście sprawdzałam również dobrze mi znane miejsca. Do poszukiwań zaangażowali się również moi niezawodni przyjaciele, którym bardzo dziękuję.
Na początku - pustka w głowie. Jestem w centrum Warszawy i nie wiem co zrobić. Gdzie najpierw? Burza mózgów w Starbucksie zawsze się przydaje. Wyszłyśmy z ustalonym planem działania.
Cafe Kulturalna - najlepsza lokalizacja z możliwych. Co prawda nie mam zbyt dobrych wspomnień związanych z tym miejscem, bo na sylwestrze skradziono mi torebkę ale whatever. Uważam, że miejsce ma klimat i jest oryginalne. Podoba mi się to, że znajduję się w Pałacu Kultury ale jest w jakiś sposób odizolowane od całego tego zgiełku. Spokojnie, ale z klasą - to była definicja tego, czego szukam. Kawiarnia działa w stylu slow food, więc odwiedzając to miejsce możecie liczyć na smaczne jedzenie i pyszne napoje.









Mysia 3 - klasyczne miejsce na wydarzenia modowe. Pracowałam tam już kilka razy m.in. podczas Warsaw Fashion Film Festival, pokazu Michała Szulca czy projektu 5days5ways. Zdecydowanie przekonałam się, że dostępną tam przestrzeń można zaadaptować na wiele sposobów. Lokalizacja niedaleko Muzeum Narodowego brzmi zachęcająco. Sąsiedztwo sklepów jednych z najlepszych marek oraz galerii czyni z kawiarni na trzecim piętrze budynku przy ulicy Mysiej 3 czyni miejsce bardziej interesującym dla potencjalnych zainteresowanych odwiedzeniem go. Czy miejsce nie jest jednak zbyt oklepane? Skoro tyle eventów było już tam organizowanych, to czy jest sens organizować jeszcze jedno? Co za dużo to nie zdrowo.




Studio 4 Piętro
- mój ulubiony klub w Warszawie. Pamiętam, że gdy pojechałam tam pierwszy raz nie wyglądało to zachęcająco. Budynek nijaki, klatka schodowa obskurna i jeszcze trzeba wchodzić po schodach. Nie spodziewałam się niczego szczególnego, ale skoro już zostałam zaproszona..
Impreza, klimat, ludzie - byłam bardzo pozytywnie zaskoczona. Fakt, że miejsce jest powiązane z modą - odbywa się tam wiele sesji fotograficznych i eventów okolicznościowych. Za dnia studio, w nocy klub. Podoba mi się ta koncepcja. Postanowiłam zorganizować tam moją imprezę urodzinową i, kto wie, może event lawmore będzie miał miejsce w tym samym punkcie?

Soho Factory - zdecydowanie najbardziej oklepane miejsce pod względem wydarzeń modowych - pokazy, targi, spotkania. Na początku, właśnie z tego powodu, nie miałam zamiaru brać tego miejsca pod uwagę. Wczoraj jednak, będąc w okolicy, wybrałam się z kolegą na obiad do restauracji Szklarnia, znajdującej się właśnie w Soho.
Urzekła mnie od pierwszej chwili, więc pomyślałam, w sumie czemu nie rozważyć tej lokalizacji? Niby dobrze znane miejsce, ale jednak coś nowego. Potencjał zdecydowanie jest, daje pole do popisu organizatorom.

Dom Polonii - mam do tego miejsca ogromny sentyment, gdyż właśnie tam rozpoczęła się moja przygoda z modą. Wtedy używaliśmy go jako posiłkowego punktu dla Warsaw Fashion Street, ale kto mówi, że nie można całkowicie zmienić koncepcji? Zorganizowanie panelu dyskusyjnego w tak kultowym, wszystkim znanym miejscu byłoby wyzwaniem. Ale w środowisku modowym nie ma rzeczy niemożliwych. Lokalizacja elegancka, ale czy nie za elegancka? Czy nie odstraszy publiki? O nie, zdecydowanie to miejsce mogłoby tylko zwiększyć frekwencję.

Dajcie znać jeśli możecie coś polecić. Będę bardzo wdzięczna
Kisses

sobota, 6 września 2014

AUDREY HEPBURN


Audrey Hepburn jest moją największą inspiracją we wszystkim co robię. Sądzę, że wniosła bardzo wiele do nowoczesnego pojęcia mody. Była nie tylko wspaniałą aktorką ale również niezapomnianą ikoną stylu.

Zdecydowanie nie chcę przekształcać tego wpisu w słabe streszczenie jej biografii. Chciałam tylko podzielić się z wami tym, za co cenię ją najbardziej.

Każdy czasem czuję się dzieckiem
a prawda jest taka, że wychowałam się na filmach takich jak Breakfast at Tiffany's.


Od 10 roku życia oglądam ten film co roku z moją przyjaciółką w drugi dzień świąt
i jest on dla mnie czymś ważnym.
Zabrzmi to prawdopodobnie dziwnie ale sądzę, że pomógł mi w odkryciu mojej pasji.

Roman Holiday, Wait Until Dark, My Fairy Lady, Charade to filmy, do których wracam co roku i zawsze podobają mi się tak samo, mimo że większość znam już na pamięć.

Audrey była niesamowicie inteligentną i pozytywną osobą, zdecydowanie wartą zapamiętania. Długo po jej śmierci jej sława ewoluowała i nikt nie jej nigdy nie zastąpi, gdyż na stałe wpisała się w historię światowej kinematografii.
Każdy chciał z nią współpracować, mimo iż jej nazwisko zasłynęło za sprawą innej aktorki - Katharine Hepburn. To właśnie z nią miał nadzieję współpracować Hubert de Givenchy, gdy po raz pierwszy spotkał Audrey. Oczarowała go tak jak innych - ich znajomość przerodziła się w długą współpracę. Była również muzą Richarda Avedona i Salvatore'a Ferragamo.


Jej czarna sukienka z Breakfast at Tiffany's jest już legendą. Została sprzedana w 2006 roku za £467,200